czwartek, 19 marca 2009

HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY

Pozwalając sobie ponownie odejść od głównej tematyki mojego bloga, zwrócę się ku tematyce obecnych stosunków polsko-niemieckich.

Siedząc przed telewizorem i przysłuchując się dyskusjom polskich polityków, wczytując się w słowa debat polityków niemieckich i opinii zwykłych Niemców dochodzę do wniosku, że to wszystko już było, że już o tym czytałem i uczyłem się w szkole. Sięgam więc dla upewnienia się, że z moją pamięcią jest wszystko ok, po podręczniki historii Polski i Niemiec, zastanawiając się jednocześnie, czy ja nie jestem jednak uprzedzony do Niemców, czy mój obraz stosunków polsko–niemieckich i historii Niemiec nie ukształtował się przez pryzmat filmów „Kierunek Berlin”, „Czterej pancerni i pies” czy „Kanał”.
Obłożony książkami doszedłem do bardzo smutnej konkluzji:

Kiedy tylko państwo niemieckie rosło w siłę, stawało się niebezpieczne dla swoich sąsiadów, wywoływało konflikty, niszczyło Europę i świat, by w okresie 1932 – 1945 doprowadzić do największej hekatomby w dziejach świata.

Zostawmy czasy średniowiecza, te opisał Sienkiewicz (a tak na marginesie czy mentalność współczesnego Niemca odbiegła choć na piędź od mentalności Krzyżaka?) czy rozbicia dzielnicowego (które utrzymało się zbyt krótko). Skupmy się na czasach późniejszych. Mamy rok 1870. Niedługo po zjednoczeniu Niemiec przez Bismarcka (i wcześniejszym pokonaniu Austrii) dochodzi do zbrojnego konfliktu między Niemcami a Francją.
Od tego czasu Niemcy umacniają swą państwowość (także kosztem innych podbitych narodów) oraz podsycają swe dążenia imperialistyczne. Główną przyczyną wybuchu I wojny światowej było dążenie Niemiec do uzyskania kolonii zamorskich. Bardzo ważna uwaga: w polityce wewnętrznej władze przekonywały społeczeństwo, że Niemcy zostały skrzywdzone przez państwa (od setek lat przecież) kolonialne – Anglię, Francję, że posiadanie kolonii zamorskich jest dla Niemiec koniecznością i obowiązkiem, skoro kolonie posiadają Hiszpania, Belgia czy Portugalia.
Tu nie po raz pierwszy daje się zauważyć skłonność do tłumaczenia konieczności ataku na sąsiada wcześniej poniesioną (nieprawdziwą wobec faktów) krzywdą.
Wybuch II wojny światowej Hitler uzasadniał m.in. koniecznością naprawienia krzywd, jakie rzekomo ponieśli Niemcy w wyniku Pokoju Poczdamskiego, kończącego I wojnę światową.

Dziś znów słyszę o krzywdach niemieckich, jakich zaznali Niemcy w wyniku zakończenia II wojny. (Uwaga – ani razu nie usłyszałem że „krzywdy” te były spowodowane przegraną wojną lub bezpodstawną niemiecką agresją. Krzywdy te powstały „w wyniku zakończenia wojny”.)
Dziś znów słyszę o konieczności naprawienia tych „krzywd”, konieczności ich upamiętnienia.
I tylko przypomnę, że głoszą to ludzie, którzy NIGDY NIE UZNALI GRANICY POLSKO – NIEMIECKIEJ W JEJ OBECNYM KSZTAŁCIE, którzy dążą za osłabienia Polski wszelkimi sposobami, którzy na swoich zlotach dalej używają hitlerowskich pozdrowień.
Znaczące jest także to, że ich opinie znajdują coraz szerszy poklask wśród elit politycznych Niemiec z obecną panią kanclerz włącznie.

No cóż, historia kołem się toczy. My musimy tylko zdać sobie w końcu z tego sprawę i przestać chować głowę w piasek.
Być może najwyższa już pora, by w polityce międzynarodowej zacząć kierować się złotą zasadą wzajemności? Ale to już temat na osobny felieton...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz